Wartość różnego rodzaju bonusów, jakimi pracodawcy dopieszczają pracowników, przekroczyła w ubiegłym roku 12 mld zł i była o ponad miliard wyższa niż rok wcześniej. Widać wyraźnie, że coraz bardziej odczuwalne braki na rynku pracy zmuszają firmy do wyrafinowanego kuszenia potencjalnych chętnych. W grę wchodzi nie tylko odpowiednia pensja, ale coraz bardziej rozbudowane pakiety świadczeń uzupełniających podstawowe uposażenie. Co więcej, oczekiwania pracowników rosną – niegdyś atrakcją były karty wstępu na siłownię lub basen czy prywatna opieka medyczna, dziś są one traktowane jako standard. Dlatego pracodawcy sięgają po rozwiązania niekonwencjonalne, jak choćby prawo do częściowej pracy zdalnej, dodatkowe urlopy, ba, nawet ubezpieczenia zdrowotne połączone z opieką prawną.

Rosnące zapotrzebowanie na świadczenia pozapłacowe, częściej zwane benefitami, stworzyło potężny rynek, na którym zarabiają kluby sportowe, firmy kateringowe, świadczące usługi medyczne, ubezpieczyciele, organizatorzy wszelkiego rodzaju imprez. Im większy będzie problem z pozyskiwaniem i utrzymywaniem pracowników, tym będzie im się wiodło lepiej. Bo nie czarujmy się, dla nich to doskonały biznes. Wielu z obdarowanych kartami do siłowni czy prywatnych przychodni nie korzysta z nich, bo nie chce lub nie musi. Wystarczy sama satysfakcja posiadania. Firma płaci i z punktu widzenia dostawcy usług to jest najważniejsze.

Ale – wbrew pozorom – to nie jest także zły biznes dla pracodawców. Rozkręcone świadczenia pozapłacowe w przypadku zawirowań na rynku są tym elementem uposażenia, który najłatwiej jest ograniczyć bądź w ogóle zlikwidować bez konieczności dyskusji z pracownikami. Po prostu sytuacja się zmieniła i już. W przypadku obniżania wynagrodzeń sprawy często nie są już takie proste. W ten sposób powstał ekosystem, w którym wszyscy są zadowoleni. Przynajmniej dopóty, dopóki gospodarka tak pięknie się rozwija.